Kraków legendy miejskie. Jakich miejsc lepiej unikać w Krakowie

Są rzeczy, których w Krakowie zdecydowanie nie należy robić. Są miejsca, których lepiej nie odwiedzać...
Kraków Kurdwanów / Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta Kraków Kurdwanów / Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta Kraków Kurdwanów / Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Wyborcza.pl

Kraków. Nie wchodź w drogę kibolom

Kraków. Nie wchodź w drogę kibolom

Duże blokowiska

Kibicowskie wojny na krakowskich osiedlach u jednych wywołują na czole zimny pot przerażenia, u innych machnięcie ręką - bo w Krakowie tak było, jest i będzie... Cracovia zawsze walczyła tu z Wisłą, a Wisła z Cracovią, kibicowskie podziały biegną głęboko między rodzinami, dzielnicami, kolegami w pracy. Prokocim ciął nożami Bieżanów, Mistrzejowice niemiłosiernie obijały Prądnik Czerwony, a bejsbolowe pały w rękach młodzian z Piasków Nowych rozbijały się na głowach młodzianów z Kurdwanowa (albo odwrotnie). Jedno jest pewne: gwałtowne starcia między chuligańskimi bojówkami Cracovii (Jude Gang) i Wisły (Sharks) urosły do miana jednej z najbardziej krwawych wojen kibicowskich współczesnej Europy.

Obok szkockiego Glasgow, gdzie futbolowa wojna ma dodatkowo tło religijne, to właśnie Kraków przedstawiany jest jako najbardziej niebezpieczne miasto na stadionowej mapie kontynentu. Celują w tym głównie tabloidy z Wielkiej Brytanii, Belgii czy Holandii, gdzie przed każdym meczem krakowskich drużyn na europejskim szczeblu można przeczytać mrożące krew w żyłach doniesienia z "imperium zła i przemocy", jakim rzekomo jest Kraków. Sporo w tym przesady, bo choć maczety, noże, bejsbole, siekiery, a nawet widły to w rękach pewnej części krakowskich kibiców tak zwane narzędzia wielokrotnego użytku, chuligańska wojna toczy się swoim torem, nie dotyka osób postronnych, a wokół niej panuje niechętna do jakiejkolwiek współpracy z policją zmowa milczenia.

Na pewno nie radzimy:

- spacerować po Kozłówku, Prokocimiu czy Mistrzejowicach w jakichkolwiek czerwono-biało-niebieskich kolorach, a już w żadnym wypadku z elementami białych gwiazdek (barwy i herb Wisły);

- chodzić po Bieżanowie, Azorach, Prądnikach - Białym i Czerwonym, albo nowohuckich osiedlach typu Strusia w jakichkolwiek strojach w biało-czerwone paski (barwy i element herbu Cracovii);

- manifestować głośno sympatii do Pasów (Żydów) czy Wisły (psów) na ulicach centrum miasta, a zwłaszcza w licznych klubach czy dyskotekach Starego Miasta czy Kazimierza;

- rozwodzić się na tematy kibicowskie, o których nie ma się pojęcia, z fanami Cracovii ("Pasów"), wypominając im na przykład wprowadzenie mody na używanie w starciach noży; albo wypominać wiślakom wieloletni patronat PRL-owskiej milicji.

Stacja Kraków-Płaszów / Fot. Jan Graczyński / Agencja Gazeta Stacja Kraków-Płaszów / Fot. Jan Graczyński / Agencja Gazeta Stacja Kraków-Płaszów / Fot. Jan Graczyński / Agencja Wyborcza.pl

Kraków. Nie przechodź tym tunelem

Kraków. Nie przechodź tym tunelem

Dawne przejście pod torami w Płaszowie

To już legenda. Istne "diabeł mówi dobranoc". Ociekający wodą, pokryty mchem, pleśnią, rdzą i zgnilizną, prawie nieskończenie długi tunel. Łączy mało cywilizowane okolice zrujnowanego dworca Kraków-Płaszów z jeszcze mniej cywilizowanymi tyłami przemysłowych i magazynowych Rybitw. Ciemno tu, jakby diabli ogonami kaganki zgasili, niesie się upiorne echo, jakby czart jakiś chichrał się z naszej lekkomyślności... Po diabła tu wchodzić - nie wiemy. W każdym razie w podpłaszowskim tunelu ożywają najgorsze wspomnienia z oglądanych niegdyś horrorów, scen gwałtów, opowieści o wilkołakach i żywych trupach. Raz się wejdzie, warto by wyjść. Szkoda tylko, że długość tunelu pozwala wydostać się zeń szybko tylko biegiem, jeśli oczywiście komuś starczy odwagi, aby nie cofnąć się i brnąć dalej. Uwaga na sterczące ze ścian kable i metalowe elementy. Wieść gminna niesie, że kilku śmiałków przypłaciło dotykanie ich utratą zdrowia, a może nawet życia. Nie licząc tych, którzy umarli w tunelu ze strachu, choć wchodząc weń uśmiech nie schodził im z ust. Ale nie wspominając również o tych, którzy umarli z... nudów, gdyż z reguły w tunelu pod Płaszowem po prostu nie dzieje się nic.

Kraków ulica Bora-Komorowskiego / Fot. Jakub Ociepa / Agencja Gazeta Kraków ulica Bora-Komorowskiego / Fot. Jakub Ociepa / Agencja Gazeta Kraków ulica Bora-Komorowskiego / Fot. Jakub Ociepa / Agencja Wyborcza.pl

Kraków. Nie rób wiochy - odpuść palenie gumy

Kraków. Nie rób wiochy - odpuść palenie gumy

Ulica Bora-Komorowskiego

Sport ekstremalny nie tylko made in Kraków. Nocami od estakady nad rondem Polsadu aż po skrzyżowanie z Wiślicką kilkupasmową arterią Bora-Komorowskiego mkną w oszałamiającym tempie kanonady szybkich samochodów. Wszystkie jakby zmówiły się, aby w tym samym miejscu i czasie grzać swe silniki do ultragłośnego ryku, rozwijać prędkość ? la 200 km/h, mieć w poważaniu drogowe znaki, linie na jezdniach czy rozpaczliwie machającą lizakiem policję. "Wyścigi pod Géantem (Realem)" - tak roboczo nazywa ją się te nielegalne spędy, w których tak na prawdę nigdy nie wiadomo, kto bierze udział. Ot, zbieranina szybkich bmw, mercedesów, saabów, audi, plus tuningowane auta rozmaitych innych marek. Za kierownicami mężczyźni w różnym wieku, ale też trochę podekscytowanych kobiet. Wszyscy nagle około drugiej w nocy zapragnęli wyjść ze swych łóżek i pokazać, ile Bozia dała pod maską, il kto wyciągnie na budziku...

Zasada jest prosta: kto pierwszy, ten lepszy. Nocna anarchia rodem z amerykańskich szos bezkresu, obrzeży arabskich miast i pełnych kulturowego miksu przedmieść Paryża, Londynu, Rzymu, Barcelony. Teraz tu - na północy niemal milionowego Krakowa. Nie na autostradzie A4, ale właśnie na oświetlonej arterii między Olszą a Nową Hutą.

Nie radzimy:

- jeździć nocą po Bora-Komorowskiego autami typu seicento, matiz, panda, corsa, etc.;

- przechodzić nocą przez wspomnianą ulicę, nawet na zielonym, nawet na pasach.

- wystawać nocą przy Bora-Komorowskiego w charakterze gapia. Wiocha!

Kraków Urząd Pracy przy ulicy Wąwozowej / Fot. Krzysztof Karolczyk / Agencja Gazeta Kraków Urząd Pracy przy ulicy Wąwozowej / Fot. Krzysztof Karolczyk / Agencja Gazeta Kraków Urząd Pracy przy ulicy Wąwozowej / Fot. Krzysztof Karolczyk / Agencja Wyborcza.pl

Kraków. Nie życz nikomu wizyty w tym miejscu

Kraków. Nie życz nikomu wizyty w tym miejscu

Urząd Pracy przy ulicy Wąwozowej

Pandemonium. Komuś, kto wymyślił, aby w poszukiwaniu pracy w Krakowie jechać na jego najdalszy skrawek, należy się mocna bura. Wizyta w zlokalizowanym w koszmarnie brzydkim budynku Urzędzie Pracy przy ulicy Wąwozowej, na peryferiach Nowej Huty, to dla bezrobotnego doświadczenie ciężkie, wręcz traumatyczne. Już jadąc na miejsce, masz wrażenie, że na pewno się zgubisz. Potem, chodząc po wytartym linoleum i płytkach PCV, masz przeczucie, że cała wyprawa od początku była pomyłką. Dopiero jednak po rozmowie z ziewającym urzędnikiem zyskujesz pewność, że pracy tu na pewno nie znajdziesz. Najtrudniej jest usiąść w sali gdzie na absurdalnie wielkich telebimach przesuwają się absurdalne propozycje absurdalnych prac za absurdalne pieniądze.

Wyraz twarzy towarzyszy twej doli mówi wszystko: z Wąwozowej trzeba szybko uciekać i zamiast w Krakowie, szukać pracy choćby w pogrążonym w trwałym kryzysie Radomiu (200 km na północ - również nie rekomendujemy). Krakowski Urząd Pracy to dokładne przeciwieństwo sytuacji na rynku pracy samego Krakowa. Miasto notuje jeden z niższych wskaźników bezrobocia w 40-milionowym kraju, a ofert dla wykwalifikowanych specjalistów ma naprawdę sporo. Trudno zgadnąć, jak długo wycieczka w poszukiwaniu zatrudnienia czy zasiłku będzie dla obywateli miasta upokarzającą tułaczką.

Prokocim, sąsiednie osiedle Rżąki / Fot. Michal Lepecki / AG Prokocim, sąsiednie osiedle Rżąki / Fot. Michal Lepecki / AG Prokocim, sąsiednie osiedle Rżąki / Fot. Michal Lepecki / Agencja Wyborcza.pl

Kraków. Nie idź do domu, w którym straszy

Kraków. Nie idź do domu, w którym straszy

Rżąka

Było sobie dwóch braci, budowali wspólnie dom, pokłócili się na zabój, jeden zabił drugiego - tak w skrócie brzmi upiorna historia opuszczonego lata temu domu w Rżące na pograniczu Krakowa i Wieliczki. Dom to pokaźny, ceglany, nieotynkowany, obwarowany zardzewiałą siatką, z przylepionym doń ogromnym napisem "autoblacharstwo lakier"...

Podobno tym, którzy ośmielą się wejść do środka, włos jeży się na głowie. Nie wiemy, na wszelki wypadek nie wchodziliśmy! Ale grzebiąc w internecie, z łatwością trafiamy na przerażające opisy "atrakcji", jakie kryją w sobie te niepozorne mury. Od tych prawdziwych, czyli zasuszonego jeża w klatce i rozrzuconych obok trucheł zwierząt pomniejszych, wiejącego dziko wiatru przez wytłuczone okna, plus starego dywanu z odbitymi śladami po kagankach i czarnych mszach satanistów, aż po wyssane z palca wizje wyjących, powbijanych na haki nieszczęśników, cieknącej schodami (od strychu po piwnice) krwi niewiniątek, smrodu diabelskiej sierści i wszechobecnych kudłów spragnionych ludzkiej juchy wilkołaków... Na pewno jednak w domu straszy - co do tego okoliczna ludność Prokocimia, Bieżanowa i Rżąki nie ma najmniejszych wątpliwości. Od lat nikt tam nie chodzi, a jeśli chodzi, to na własną odpowiedzialność. Problemu nie potrafi rozwiązać nikt, od właścicieli gruntu poczynając, na władzach dzielnicy kończąc. Dom stoi, w najbliższej okolicy nikt się nie buduje, nikomu do głowy nie przyjedzie, aby pamięć po braterskim mordzie zabetonować, na przykład nowym domem na tym samym miejscu. Dziwi to was? Nas nie!

* Przepraszamy, ale nie udało nam się znaleźć odpowiedniego zdjęcia. Jeżeli byliście w tym miejscu i chcecie pokazać je innym, czekamy na maila!

Więcej na temat Krakowa znajdziesz w spacerowniku "Zrób to w Krakowie". Do kupienia w Kulturalnym Sklepie.

h

Więcej o: