Obozy beduinów na pustyni. Rzymskie ruiny w oazie Palmira. Otoczone gajami pistacjowymi i oliwnymi 4,5-milionowe Aleppo ze wspaniałym bazarem-sukiem. I wreszcie jedno z najstarszych miast na ziemi - Damaszek, niegdyś stolica kalifatu Umajjadów. Ale dziś turysta niewiele zobaczy ze wspaniałości Syrii.
11 miesięcy temu, na fali arabskiej wiosny, Syryjczycy zaczęli protestować jak ich pobratymcy w Tunezji, Egipcie czy Libii. Wydawało się, że w policyjnym państwie Baszara al-Assada rewolucja nie rozprzestrzeni się tak, jak w państwie Kaddafiego. Stało się inaczej. "Od końca roku 2011 starcia coraz bardziej przypominają wojnę domową, w której życie straciło już ponad 7,5 tys. ludzi. Prawdopodobnie, bo ONZ przestała liczyć" - piszą dziennikarze radia TOK FM. Policja polityczna i bojówki porywają ludzi, torturują podejrzanych o sprzeciw wobec władzy, łatwo można stać się celem snajpera. W oblężonym przez władze mieście Hims giną setki osób. Współczesna Syria to nie jest kraj dla turystów.
Fot. STRINGER REUTERS/Rebelianci w Hims
Ziemia między Eufratem i Tygrysem pamięta czasy, gdy deptały ją stopy Asyryjczyków, Sumerów i Babilończyków. Kolebka bliskowschodniej cywilizacji to właściwie jedno wielkie muzeum, z ponad 10 tys. stanowisk archeologicznych i historycznych miejsc. Turystę kuszą ruiny Babilonu, pozostałości miasta Hatra z I w n.e. czy liczący sobie 4 tys. lat, częściowo odrestaurowany ziggurat w Ur.
Od 20 lat ziemię Mezopotamii depczą jednak - dość regularnie, bo już dwa razy - stopy kolejnej armii. Amerykańskiej. USA obaliły reżim Saddama Husajna w 2003 r. Ale koniec dyktatora nie oznaczał końca powojennego chaosu. I tak w Bagdadzie żądny wrażeń turysta może zobaczyć samobójcze zamachy, a nawet stać się celem granatów rzucanych z wyprzedzających samochodów. Irackie drogi są zaminowane, a z ręcznych wyrzutni wystrzeliwane są rakiety - prosto w okna hoteli. Wprawdzie liczba ataków i statystyki zabitych z roku na rok się zmniejszają, jednak Irak to wciąż jedno z najniebezpieczniejszych miejsc na ziemi.
Turystyka ekstremalna, cmentarna, medyczna i inne - nowe trendy w turystyce
Ciemnowłose senority, ostre burritos i mocna tequila. Meksyk przyciąga - czy to plażami Jukatanu, czy ukrytymi w głębi dżungli miastami Majów, jak Palenque, czy nadmorskim Tulum. Kuszą też piękne, postkolonialne miasteczka, jak Guanajuato czy położone na wysokości 2100 m n.p.m. San Cristóbal. Kuszą wreszcie modne kurorty jak Acapulco. A właściwie kusiły - do czasu, gdy jesienią 2011 r. w tym właśnie kurorcie odkopano zwłoki 18 meksykańskich turystów, uprowadzonych i zastrzelonych przez bandytów.
Skala przemocy w Meksyku rośnie z roku na rok. W 2011 r. liczba śmiertelnych ofiar wojen narkotykowych gangów przekroczyła po raz pierwszy 10 tys. ludzi. Ofiary pochłania też wojna wytoczona narkobaronom przez prezydenta Meksyku Felipe Calderona.
Konflikt koncentruje się przede wszystkim przy granicy z USA, przez którą tony narkotyków szmuglowane są na chłonny amerykański rynek. Dziki Zachód? Jak najbardziej. Tu można zostać porwanym dla okupu, lepiej więc trzymać się bezpiecznych rejonów Jukatanu, zamiast błądzić zbyt blisko Rio Grande.
Stare gliniane mury Sany, stolicy Jemenu, otaczają miejsce, gdzie ludzie mieszkają od 2,5 tys. lat. W obrębie murów Sany mieści się 106 meczetów, 12 łaźni i 6,5 tys. domów pochodzących sprzed XI w. Stare miasto Sany olśniewa. A sam Jemen kusi dzikimi górami, w których leżą zagubione wioski. Nie każdy wie, że w Jemenie turysta ma do dyspozycji też piękne, puste plaże z rafami koralowymi.
Ale Jemen to także protesty, walki, rewolucyjny chaos i krwawo tłumione uliczne demonstracje przeciwko prezydentowi Ali Abdullahowi Salahowi, który dosłownie kilkanaście dni temu oddał władzę... swojemu wieloletniemu zausznikowi. To raczej nie koniec rewolucji, bo ośmieleni sukcesami arabskiej wiosny w Egipcie, Tunezji czy Libii Jemeńczycy nie zawrócą pewnie z drogi do wolności. Raj dla reportera wojennego - jeden zresztą dostał w tym roku nagrodę World Press Photo - ale nie dla zwykłych Kowalskich na wakacjach.
Fot. Muhammed Muheisen AP
Marsz przez dżunglę wbrew własnej woli. Albo porwanie późną nocą i pobudka również w dżungli, w partyzanckim obozie. Albo wieloletni pobyt w dżungli, z okazjonalnymi wizytami na plantacjach koki. Takie "atrakcje" czekają na nieostrożnych (albo pechowych) gringos w Kolumbii.
Bo choć w ostatnich 10 latach, po bezwzględnej wojnie, kolumbijskie władze ograniczyły wpływy karteli narkotykowych i zastrzeliły szefa komunistycznej partyzantki FARC, Manuela Marulandę, to w okresie od stycznia do listopada 2011 r. w Kolumbii porwanych zostało 255 osób, z czego 72 przez FARC. I to właśnie nas jej bojownicy mogą wybrać na kolejną ofiarę, jeśli zapędzimy się nieopatrznie w niebezpieczne rejony.
A szkoda, bo egzotyczna Kolumbia to piękny kraj, który mógłby być turystycznym rajem. W Museo del Oro del Banco w Bogocie znajdują się największe i najbogatsze na świecie zbiory sztuki złotniczej kultur prekolumbijskich - ponad 30 tys. przedmiotów ze złota, ceramiki i drewna. Dla spragnionych relaksu nad wodą jest Cartagena - kurort kuszący pięknymi plażami, a dla bardziej wymagających choćby wyprawa do Ciudad Perdida, czyli otoczonego górami i dżunglą Zaginionego Miasta.
Tu mógł być raj... i dla wielu jest. Dzikie góry Karakorum, wspaniały masyw Hindukuszu, przyrodnicze bogactwo doliny Indusu i trudne trasy trekkingowe doliny Kaghan to zaledwie część tego, co oferuje turystom Pakistan. Backpackersi, którzy kiedyś licznie odwiedzali położony na styku Himalajów, Hindukuszu i Karakorum kraj, piszą o pięknych zabytkach kultury buddyjskiej i architektury mongolskiej. Są też miasta: zatłoczone Karaczi, inteligenckie Lahore czy stareńkie Rawalpindi.
Ale to w Pakistanie w 2011 r. amerykańskie oddziały Navy Seals wytropiły i zastrzeliły ukrywającego się herszta Al-Kaidy, Osamę ben Ladena. To tu, na ciągnących się wzdłuż granicy z Afganistanem tzw. "terytoriach plemiennych", panuje prawo szariatu, a w niedostępnych kryjówkach żyją talibscy partyzanci i niedobitki Al-Kaidy. Piękna dolina Swat w ostatnich latach nie raz i nie dwa była polem bitwy. Do tego dochodzą porwania i zamachy. "W tych regionach turystyka nie istnieje" - czytamy w opisie na stronie podróżniczej www.koniecswiata.net. W Pakistanie stara tatrzańska zasada ''Nie zbaczaj ze znakowanego szlaku'' nabiera nowego znaczenia.
"Buzujące dzikością lasy deszczowe, spienione rzeki i dymiące wulkany" - tak Demokratyczną Republikę Konga opisuje przewodnik Lonely Planet. Lasy deszczowe dawnego Konga Belgijskiego są domem dla rzadkich gatunków zwierząt. Żyją tu m.in. leśne słonie, goryle górskie, okapi, białe nosorożce i bonobo. Jeżeli gdzieś warto wybrać się na safari, to właśnie tam. Gorzej, że przy odrobinie pecha w Kongu turysta sam może stać się zwierzyną.
Pod dziewiczą powierzchnią kongijskiej ziemi kryją się bogate złoża najdroższych surowców i minerałów. Rząd Josepha Kabili w praktyce nie kontroluje rozległych połaci terytorium kraju. Według badań Czerwonego Krzyża z 2009 r. trzy czwarte ludności Konga zostało doświadczone toczącymi się w kraju konfliktami zbrojnymi. Dziurawe jak sito granice DRK w tę i z powrotem przekraczają niedobitki kongijskiej wojny domowej oraz oddziały partyzanckie i wojskowa milicja z krajów sąsiednich. Mogą wymusić łapówkę, okraść, splądrować nasz obóz, zabrać samochody, porwać, zgwałcić i/lub zabić. Choć najcięższe walki DRK ma już za sobą, bo Kabila umiejętnie pogodził zwaśnione strony, to przyszłość Konga wcale nie wygląda dobrze, zwłaszcza na wschodzie kraju.
Co roku Rosję odwiedzają miliony turystów. W największym kraju na świecie każdy znajdzie coś dla siebie - od Ermitażu i pałaców Petersburga po mury Kremla i cerkiew Wasyla Błogosławionego w Moskwie. Chcemy lata - jedziemy nad Morze Czarne, do Soczi. Chcemy zimy - zapraszają kurorty w górach Kaukazu (np. Dombaj). Kamczatka to marzenie każdego miłośnika wulkanów, jezioro Bajkał docenią nurkowie i przyrodnicy, a polowania w tajdze - myśliwi. W Rosji łatwo jednak samemu stać się zwierzyną łowną, zwłaszcza, jeśli jesteśmy obcokrajowcami, a co gorsza nie-białymi.
Choć wojna w Czeczenii to już przeszłość, to rozsądny turysta ominie szerokim łukiem rosyjskie republiki kaukaskie. Obcokrajowiec to tam wciąż idealny obiekt porwań dla okupu. Ale w największych miastach Rosji też nie wszędzie jest bezpiecznie. Utrapieniem turystów niekoniecznie jednak będą zawodowi złodzieje. Ostatnie kilka lat to w Rosji wzrost liczby nacjonalistycznych bojówek, nienawidzących przede wszystkim "kolorowych" imigrantów z Kaukazu czy Dalekiego Wschodu, których setki tysięcy przyjechały w poszukiwaniu lepszej przyszłości do wielkich rosyjskich miast. Efekt? Rocznie w atakach na tle rasistowskim ginie w Rosji kilkadziesiąt osób, w tym zagraniczni studenci.
Tak, to nie przypadek. Choć Stany Zjednoczone Ameryki to najpotężniejsza demokracja świata, dom dla ponad 300 milionów wolnych obywateli, państwo - nawet mimo kryzysu - bogate i syte, to aż takim turystycznym rajem, na jaki wyglądają, wcale nie są. I choć nie sposób porównywać Ameryki z takimi krajami jak Demokratyczna Republika Konga, Syria czy Irak, to statystyki nie kłamią. W kraju, w którym możemy zobaczyć Wielki Kanion Kolorado, zgrać się do cna w kasynach Las Vegas, spotkać tę jedyną falę surfując w Kalifornii, posmakować przysmaków i muzyki Nowego Orleanu, wieść życie hipstera w Nowym Jorku bądź znaleźć spokój nad Wielkimi Jeziorami, w domach obywateli i w sklepach leży 200 milionów sztuk broni. Dziennie w USA popełnia się około 50 morderstw, a co minutę ktoś zostaje okradziony. Rzeczywiście, o to nietrudno w kraju o znacznym rozwarstwieniu społecznym i z ogromną liczbą milionowych miast, jednak ta statystyka daje do myślenia.
W naszym przewodniku po niebezpiecznych krajach nie piszemy o tak oczywistych miejscach jak Afganistan czy Izrael. Nie piszemy też o RPA, choć dzikie krajobrazy, wspaniały ocean i wyborne wino kuszą. Mniej kuszą statystyki morderstw i gwałtów w największych miastach RPA. Nie piszemy o jeszcze wielu miejscach, w których wspaniałe atrakcje turystyczne i gościnność mieszkańców równoważone są niskim poziomem bezpieczeństwa, jak ostatnio Egipt.
Ale czy to oznacza, że do opisanych przez nas krajów i jeszcze innych, które nie zmieściły się na liście, nie warto jeździć? Nie. Ale planując podróż trzeba być świadomym zagrożeń i gotowym na nieprzewidziane wydarzenia. Nie należy echać tam, gdzie wypad odradzają nawet najbardziej doświadczeni podróżnicy. Chyba, że sami nimi jesteśmy. Jeśli nie - nie obnośmy się z drogim sprzętem. Wtopmy się w tłum, nie starajmy się być "tym obcym''. Szanujmy miejscowe - nawet dziwne - zwyczaje. Po prostu nie szukajmy guza.