Polska. Najbardziej tajemnicze miejsca w Polsce

Odkryj najbardziej tajemnicze i magiczne miejsca w Polsce - potajemną inwestycję Hitlera, podziemne miasto, kaplicę czaszek, cmentarz koni czy Pałac Kopciuszka!
Podziemny dworzec kolejowy Podziemny dworzec kolejowy Podziemny dworzec kolejowy/Fot. Anna Olej-KObus i KRzysztof KObus/TRAVELPHOTO

Międzyrzecki Rejon Umocniony. Całe podziemne miasto

Koszary na 7 tys. żołnierzy, łazienki z bieżącą wodą, spiżarnie, magazyny amunicji, elektrownie, a nawet dworzec podziemnej kolei. Wszystko wentylowane, oświetlone i połączone tunelami o łącznej długości 28 km. Zbudowane 40 m pod ziemią miasto było hitlerowską odpowiedzią na Linię Maginota. Potężna inwestycja pochłonęła sumę równą wystawieniu 10 pancernych dywizji. A tyle właśnie miała Rzesza, gdy rozpoczęła II wojnę światową.

Uzbrojony po zęby MRU został zdobyty właściwie bez jednego strzału. Przez pomyłkę. Niemiecka obsługa ziejących otwartym ogniem panzerwerków od kilku tygodni obserwowała kawalkadę własnych pojazdów wycofujących się pod Berlin. Gdy w nocy w szczerbę pomiędzy "smoczymi zębami" beztrosko wjechał radziecki czołg, Niemcy wzięli go za swój. I nie zareagowali.

Zamek w Kopicach Zamek w Kopicach Zamek w Kopicach/Fot. Anna Olej-Kobus i Krzysztof Kobus/TRAVELPHOTO

Kopice. Pałac Kopciuszka

Czas: 2. połowa XIX w.

Miejsce: zamek Kopice

Osoby: Karol Godula, milioner; Joanna Gryczik, sierota; hrabia Hans Ulrich Schaffgotsch, tzw. dobra partia

Akcja: Na wsi pod Zabrzem rodzi się Karol Godula. Śląski Bill Gates zaczyna od zera, najpierw kompletuje wykształcenie, zatrudnia się u hrabiego, szybko awansuje i zostaje zarządcą, potem wspólnikiem, wreszcie właścicielem huty cynku. W ciągu blisko 50 lat pracy zbija majątek równy 2 mln talarów (współcześnie: około 200 mln zł). Na jego imperium składa się: 59 kopalń, trzy huty i kilometry kwadratowe ziemi. Sam mieszka na zamku w Szombierkach. Chromy pracoholik nie ma szczęścia do kobiet, umiera bezdzietnie. Tuż przed śmiercią zapisuje niemal całą fortunę sześcioletniej Joannie Gryczik, wychowance swojej służącej.

Joanna wraz z majątkiem dziedziczy tytuł szlachecki: von Schomberg-Godulla. Ponieważ rozwścieczona testamentem rodzina przemysłowca śle jej pogróżki, najbardziej majętna dziewczynka na Śląsku przeczekuje najtrudniejsze lata w klasztorze Urszulanek we Wrocławiu. W dniu 16. urodzin azyl u sióstr zamienia na ramiona hrabiego Hansa Schaffgotscha.

Hrabia jest przystojny i błyskotliwy, ale zupełnie bez pieniędzy. Nic nie szkodzi. Joanna podpisuje intercyzę i dowodzi, że jest godną spadkobierczynią króla cynku. Wybitnie zarządza zostawionym jej kapitałem, pomnażając go siedmiokrotnie. Otwiera kolejne kopalnie, funduje szkoły i sierocińce. Razem z mężem wprowadzają się do pałacu w Kopicach, który pod ich zarządem rozkwita, stając się jedną z najpiękniejszych śląskich rezydencji. W nowej, neogotyckiej szacie wygląda jak zameczek Tudorów, otoczony bajkowymi ogrodami, w których rosną (i owocują!) ananasy.

Hans i Joanna żyją razem pół wieku. Ich spadkobiercy mieszkają w Kopicach do 1945 r. Uciekają na chwilę przed nadejściem Sowietów. Zostawiają wszystko. Po wojnie pałac trafia pod opiekę katowickiego nadleśnictwa, niszczeje. Wybucha pożar, jeden, drugi, następny. Nikt nie usuwa śladów pożogi, nikt też się nie kryje z grabieżą. Znika wszystko, co się da; gdy nie ma już mebli, giną odłupywane po kawałku rzeźbione ryzality. Dziś po rezydencji śląskiego Kopciuszka został jedynie szkielet - romantyczny, to fakt, ale też przeraźliwie smutny.

I równie romantyczna historia.

Jeden z największych kręgów Jeden z największych kręgów Jeden z największych kręgów/Fot. Anna Olej-Kobus i Krzysztof Kobus/TRAVELPHOTO

Odry. Najliczniejsze kamienne kręgi w Polsce

Nie jest łatwo tu trafić; piaszczysta droga wije się skrajem pola, zagłębia w sosnowym borze, który wygląda jak ze snu. Mgła owija się wokół wyprostowanych pni sosen i kolczastych jałowcowych kolumn. Przy ziemi płożą się jagodowe krzaczki i miękkie poduchy mchów: ciemnozielone, intensywnie żółte, srebrzyste. Wszędzie widać porosty; ich obecność to znak, że powietrze w Borach Tucholskich jest czyste jak kryształ.

Najcenniejsze z porostów - pamiętające czasy, gdy Pomorze było tundrą, powiększają się o milimetr na stu-lecie. Można je zobaczyć na kamieniach. Wbite na sztorc w ziemię, poplamione jaskrawymi porostami głazy są ułożone koncentrycznie. Kręgów jest 12. Największy ma 33 m średnicy.

Jeszcze pod koniec lat 70. ubiegłego wieku kamienne kręgi w Odrach były ukryte w lesie. Podczas wykopalisk wokół wygolono polanę, która oglądana z góry (na przykład w programie Google Earth, który zawiera wyjątkowo dokładne zdjęcie tego regionu) wygląda jak łysina na zielonej czuprynie Borów Tucholskich. Dziś rosną tu wrzosy, które jesienią zamieniają się w fiołkowo-szmaragdowe klomby.

Kręgi mają swych wielbicieli, którzy twierdzą, że konstrukcje liczą sobie 6 tys., może nawet 8 tys. lat. Są - w zależności od interpretatora - kalendarzem astronomicznym, czakramem, portalem prowadzącym do innej czasoprze-strzeni albo... grupką pseudoturystów, zaklętą w kamienie przez Borową Ciotkę, opiekunkę tucholskich lasów.

Rzeczywistość jest bardziej prozaiczna; kamienie zosta-wili po sobie Goci, przybysze ze Skandynawii. Wędrujące plemię pojawiło się w Polsce na początku naszej ery, ale nie zagrzało u nas długo miejsca - przegoniły ich chłód, jałowa ziemia i awitaminoza. Rozczarowani Pomorzem Goci ruszyli na południe - po słońce. Zawędrowali aż nad Morze Śródziemne, znacząc szlak swego przemar-szu cmentarzyskami. W Polsce jest ich kilkanaście; Odry są najokazalsze. I najlepiej chronione; nikt nie ma od-wagi zabrać stąd choćby najmniejszego kamyka.

Zamek w Reszlu Zamek w Reszlu Zamek w Reszlu/Fot. Anna Olej-Kobus i Krzysztof Kobus/TRAVELPHOTO

Reszel. Ostatnia czarownica w Europie

Barbara Zdunk była niewinna - tak twierdzą historycy. Spłonęła, bo zalazła komuś za skórę. Ostatnia ofiara inkwizycji miała 38 lat, czwórkę dzieci i młodego kochanka - wałkonia, który większość czasu spędzał w miej-scowej karczmie. To konflikt między nimi był iskrą, która podpaliła stos.

Do dziś nie wiadomo, co Barbara robiła w nocy z 16 na 17 września 1807 r. Czy rzeczywiście przyszła do wyszynku, w którym przesiadywał jej chłopak? Być może tak było; rozwścieczona brakiem zainteresowania ze strony kochanka, posłała mu i jego podchmielonym towarzyszom kilka obelg. Doszło do szarpaniny, poleciały pogróżki. Barbara szybko wyszła, w zaułku zaczepili ją polscy żołnierze z armii napoleońskiej. Byli pijani.

To właśnie anonimowym wojakom przypisuje się dziś odpowiedzialność za pożogę, która tej nocy dokuczyła Reszlowi. Dokuczyła wyjątkowo boleśnie, bo przytrafiła się w najgorszym momencie, gdy miasto dopiero co podniosło się po pożarze sprzed roku, który strawił niemal całą drewnianą zabudowę (ocalał murowany zamek i kościół zbudowany z cegły). Kolejny ogień nadgryzł też zamek, a do tego uśmiercił dwie osoby. Mieszkańcy byli wściekli.

Jak na złość, pruski prokurator długo nie mógł znaleźć podpalacza. Aż ktoś sobie przypomniał: tej nocy, gdy zginęło dwoje ludzi, widział w zaułku Barbarę. Rozwścieczona, obijała się o ściany i mamrotała coś pod nosem. A cóż może robić zdenerwowana kobieta w nocy, w zaułku, na moment przed rozpętaniem się wielkiej pożogi? Wywoływać ją, oczywiście! Dlaczego? Z zemsty. Jak? Naturalnie, że czarami. Wiedźma!

Kobietę natychmiast zdybano, zamknięto w reszelskim lochu i torturami próbowano zmusić do przyznania się. - Podpalaczka? Ja? Panowie, chybaście powariowali - broniła się Barbara, nawet na torturach nie zmieniając zeznań. Dochodzenie trwało trzy lata. Na koniec zmęczony uporem kobiety i zawstydzony własną nieproduktywnością sąd wydał okrutny (i zupełnie nieprzystający do ówczesnych realiów) wyrok: stos.

Stos wyrósł 21 sierpnia 1811 r. na Górce Szubienicznej przy drodze z Reszla do Korsz. Kata trzeba było ściągnąć aż z Lidzbarka Warmińskiego; wykonawca egzekucji podobno - z litości - udusił Barbarę, zanim zaprószył ogień. Śmierć ostatniej czarownicy w Europie obserwowały setki gapiów.

Barbara jest ostatnią europejską czarownicą skazaną na śmierć w oficjalnym procesie. 25 lat po jej śmierci zmarła ostatnia polska ofiara pomówień o czary. Krystyna Ceynowa z Chałup. Niepopularna we wsi wdowa po rybaku, została przez sąsiadów poddana próbie wody. Szerokie spódnice uchroniły ją przed pójściem na dno. Nie utonęła, więc jest winna - skonstatowali mieszkańcy. W stronę Krystyny poleciał grad kamieni. Znachor, który podburzył do linczu, dostał dożywocie.

Wnętrze Kaplicy Czaszek Wnętrze Kaplicy Czaszek Wnętrze Kaplicy Czaszek/Fot. Anna Olej-Kobus i Krzysztof Kobus/TRAVELPHOTO

Czermna - najbardziej makabryczne miejsce w Polsce

Żeby zobaczyć Kaplicę Czaszek, trzeba odczekać swoje w kolejce; grupki są wpuszczane co kilkadziesiąt minut.

Przewodniczka bierze kolejno w dłoń eksponaty (osiem czaszek i trzy kości), ułożone rządkiem wokół ołtarza:  Kość udowa olbrzyma, miał 2 m 20 cm wzrostu - recytuje - Czaszki Tatara, Mongoła i syfilityka. Czaszka grabarza Langera. Czaszka sołtysa Martyńca, rozstrzelanego przez Austriaków, i czaszka jego żony, która zginęła, bo stanęła w jego obronie. Czaszka, hmm... proboszcza Tomaszka. Proszę nie dotykać.

 

Na koniec zawiesza głos i zdecydowanym ruchem szarpie za postronek uwiązany do klapy w drewnianej podłodze. Klapa się podnosi, rozlega się chóralne: oooch! W dole, pod podłogą leżą części szkieletów, których nie użyto do dekoracji kaplicy. Unosi się pył. Co wrażliwsi pokasłują i cichutko wychodzą. Trudno o bardziej dosłowną ilustrację kościelnego ostrzeżenia: "z prochu powstałeś i w proch się obrócisz".

Kaplica Czaszek to pamiątka po czeskim proboszczu Wacławie Tomaszku, który w 1774 r. wziął pod opiekę parafię w Czermnej. Dwa lata później postanowił zrobić porządek z płytkimi leśnymi cmentarzyskami ofiar czarnej ospy, która w XVIII w. zdziesiątkowała okoliczną ludność. Doliczając pogrzebane po lasach ofiary dwóch wojen śląskich i wojny siedmioletniej, ksiądz zebrał w sumie szkielety 24 (a może nawet 30; dziś trudno je policzyć) tysięcy nieboszczyków. 3 tys. czaszek i kości piszczelowych zdobią ściany i sufit kaplicy, reszta szczątków spoczywa pod drewnianą podłogą.

Ksiądz osobiście nadzorował projekt. Bywały w Europie, zainspirował się rzymskimi kaplicami, których projektanci wykorzystywali ludzki kościec do ozdoby. Z ini-cjatywy księdza czaszki i kości w Czermnej są ułożone we wzory. Czaszki otaczają ołtarz, skrzyżowane piszczele wypełniają boczne ściany i sufit. Prace wykończeniowe trwały prawie 30 lat. Każda kość była dezynfekowana i impregnowana ługiem. Dlatego nie zszarzały; jeszcze nie zaczęły się rozkładać. Natomiast kości leżące w krypcie powoli kruszeją i zamieniają się w szary proch (ten sam, który bucha po każdym otwarciu krypty). Ich warstwa z dekady na dekadę się obniża.

Proboszcz Tomaszek tak się zaangażował emocjonalnie w budowę kaplicy, że zażyczył sobie, aby i jego czaszka dołączyła do zebranego we wnętrzu towarzystwa. Kiedy jednak kilka lat temu poproszono antropologów z Wrocławskiej Szkoły Rekonstrukcji o odtworzenie rysów twarzy księdza, okazało się, że czaszka uważana przez lata za proboszczową należy do... kobiety.

Cmentarz koni Cmentarz koni Cmentarz koni/Fot. Anna Olej-Kobus i Krzysztof Kobus/TRAVELPHOTO

Kliczków. Jedyny cmentarz koni w Polsce

Koń miał na imię Juno, odszedł w 1938 r. Jego właściciel, hrabia Henryk zu Solms-Baruth, nie mógł się pogodzić ze śmiercią ukochanego rumaka, więc wystawił mu nagrobek. Kopczyk z polnych kamieni z dużym głazem z tablicą, stanął na rozległej łące niedaleko zamku w Kliczkowie. Wśród kilkunastu podobnych.

Jeszcze w latach 50. (tak mówią) na końskim cmentarzu w Kliczkowie było kilkanaście mogiłek. Obeliski po II wojnie światowej zostały jednak uznane za wspólne dobro i zagospodarowane przez mieszkańców okolicy. Do dziś przetrwały dwa.

To jedyny cmentarz koni w Polsce. Najbliższy znajduje się w Hamburgu.

Zamek w Kliczkowie jest obecnie luksusowym hotelem. Dziedziniec i park można zwiedzać bez ograniczeń, wnętrza tylko z przewodnikiem, w weekendy i święta. Informacje: www.kliczkow.com.pl, tel. 75 734 07 03.

Podziemne korytarze we Włodarzu Podziemne korytarze we Włodarzu Podziemne korytarze we Włodarzu/Fot. Anna Olej-Kobus i Krzysztof Kobus/TRAVELPHOTO

Walim. Tajemnicza inwestycja

O najbardziej tajemniczej inwestycji na terenie współczesnej Polski wiadomo jedynie tyle, że powstała pod koniec II wojny światowej, na zlecenie samego Adolfa Hitlera.

W czerwcu 1943 r. w masywie Włodarza, górującym nad Walimiem, pojawiła się grupa skandynawskich inżynierów. 120 Duńczyków i Norwegów, zatrudnionych przez spółkę Industriegemeinschaft Schlesien AG. Nie wiadomo, czym się zajmowali, ale po kilku tygodniach pracy terenowej w kompletnej izolacji, zostali wywiezieni pod eskortą. Po nich przyjechali kolejni, tym razem Włosi. Specjaliści od kruszenia skał pozakładali ładunki wybuchowe w wybra­nych punktach masywu. Wybuchy i następujące po nich prace wewnętrzne ? drążenie sztolni, chodników, komór, składających się na ukryte pod ziemią miasto ? przebiegały zadziwiająco dyskretnie.

Gdy przedstawicieli dolnośląskiej spółki w 1944 r. zastąpili ludzie z Organizacji Todt (tej samej, która odpowiadała za budowę linii Zygfryda), tajne prace nabrały tempa. Do budowy podziemnego kompleksu w Górach Sowich zaprzęgnięto najwygodniejszych w tego typu inwestycjach pracowników - więźniów. Przywożono ich na miejsce budowy głównie z niedalekiej Rogoźnicy, czyli obozu koncentracyjnego Gross-Rosen. Pracujący bez wytchnienia Żydzi ? polscy, czescy, greccy - drążyli pochyłe korytarze w twardych, gnejsowych skałach. Tempo było straszliwe, a warunki nieludzkie.

Budowę Olbrzyma, bo taki kryptonim nadano tajnej inwestycji, przerwała dopiero radziecka ofensywa. Dziś wydaje się, że Niemcy opuścili teren budowy w popłochu; zostawili narzędzia, kolejowe wagoniki, które służyły do wywożenia urobku, świeżo założone szalunki, materiały budowlane, a nawet donovit używany do wysadzania. W sztolniach, udostępnionych dziś do zwiedzania, można oglądać ślady żołnierskich butów odciśnięte w świeżo wylanym cemencie, worki ze skamieniałym 65-letnim cementem, łyżki i blaszane miski należące do więźniów. Są też współczesne akcenty. Niemiecka ciężarówka stojąca przy wjeździe do sztolni Osówka to element filmowej scenografii, pamiątka po serialu "Tajemnica twierdzy szyfrów", który tu powstawał.

Hitlerowcy zdążyli wydrążyć w litej skale sześć obiektów, wyposażonych w korytarze i wysokie nawet na 10 m hale, tory kolejowe, a nawet podziemne tamy. Zwiedzać można trzy z nich: częściowo zawaloną Rzeczkę, zala­nego Włodarza i Osówkę. Trzy pozostałe kompleksy - Jugowice, Soboń i Sokolec - emcy zasypali tuż przed nadejściem radzieckich oddziałów. Szacuje się, że podziemne korytarze, te dostępne i te zasypane, zajmują w sumie 200 tys. m². Do podziemnego labiryntu pro­wadzi 20 osobnych wejść.

Projektanci Olbrzyma włączyli do kompleksu również zamek Książ. W litej skale, na której jest posadzona warownia, powstał kilkupoziomowy system korytarzy i komór. W tych umiejscowionych 53 m pod podłogami zamku dziś znajduje się ośrodek sejsmologiczny PAN. Są badacze, które twierdzą, że podziemia w Książu, leżące tylko 18 km w prostej linii od metropolii we wnętrzu Włodarza, miały być z nią połączone podziemną linią kolejową.

Historycy i badacze tajemnic do dziś nie mogą rozwikłać tajemnicy Olbrzyma. Czy podziemny labirynt miał pomieścić fabrykę tajnej broni? Magazyny zrabowanych w trakcie wojny kosztowności? Może kwaterę Hitlera? Wszystko naraz? Trudno to dziś ustalić, ponieważ zniknęły wszelkie dokumenty związane z budową. Wiadomo jedynie, że Hitler nadał projektowi priorytetowy status; tylko w 1944 r. do lepienia wewnętrznych organów Olbrzyma zużyto tyle cementu, ile w tym samym czasie pochłonęła budowa wszystkich schronów przeciwlotni­czych w III Rzeszy.

Źródłoi: "Super Polska. Vademecum rekordów i ciekawostek" Marta Sapała, Anna Olej-Kobus, Krzysztof Kobus - Wydawnictwo Carta Blanca

Więcej o: