Polska. Najstarsze miejsca w Polsce

Przedstawiamy Wam jedne z najstarszych miejsc w Polsce - najstarsze dystrubutory paliwa, najstarszą łazienkę, najstarszy znak drogowy, najstarszy zabytek karnej jurysdykcji i inne najstarsze miejsca w naszym kraju!
Zabytkowe dystrybutory Zabytkowe dystrybutory Zabytkowe dystrybutory/Fot. Anna Olej-Kobus i Krzysztof Kobus/TRAVELPHOTO

Janów Podlaski. Najstarsze dystrybutory paliwa w Polsce

Janów Podlaski. Najstarsze dystrybutory paliwa w Polsce

Są owalne, smukłe, biało-czerwone. Ozdobione logo Centrali Produktów Naftowych (pierwsza powojenna wersja!), wyglądają jak wielkie gaśnice -  tyle że zaopatrzone w drzwiczki, za którymi kryją się mechanizmy pompujące. Najstarsze dystrybutory paliwa w Polsce pochodzą prawdopodobnie z 1928 r. Stoją nie na przedmieściach, ale w centralnym punkcie Janowa Podlaskiego. Na rynku, obok wybudowanej niedawno stacji.

Kiedyś paliwa nie składowało się w podziemnych zbiornikach, ale - za pośrednictwem dystrybutorów takich jak janowskie - pompowało z cystern bezpośrednio do baków. W jaki sposób? Klient naciskał na dźwignię dystrybutora, a benzyna wpływała do dwóch przezroczystych zbiorników, przypominających pięciolitrowe strzykawki. Gdy jeden z nich był pełen, do ssania zabierał się drugi. Pierwszy w tym czasie wypluwał paliwo do baku. Blaszane wskazówki zegara odmierzały kolejne pięcio­litrowe łyki. Zatankowanie 40 l (a taka była średnia pojemność baku w przedwojennym aucie) zajmowało kilka kwadransów. Wymagało też sporo siły fizycznej. Sprowadzone z Niemiec dystrybutory były jednak cywilizacyjnym skokiem, bo wcześniej benzynę kupowało się w aptece! W dwulitrowych baniakach.

Sędziwe dystrybutory benzyny zakończyły karierę w latach 70. ubiegłego wieku. Przedtem - jak twierdzą tubylcy - obsługiwały m.in. auto prezydenta Ignacego Mościckiego.

Czocha k. Leśnej. Najstarsza łazienka w Polsce

Czocha k. Leśnej. Najstarsza łazienka w Polsce

-Ojej, to naprawdę działa? - kręcą głowami turyści, gdy przewodnik zaprasza ich do łazienki, przylegającej do najbardziej reprezentacyjnej komnaty na zamku Czocha. Łazienka jest wąska jak tramwaj, więc stłoczeni z tyłu turyści stają na palcach. Przewodnik tymczasem odkręca kurki z gorącą (warm) i zimną (kalt) wodą nad olbrzymią porcelitową wanną z początku XX w. Bulgot, chlust i z zamontowanego nad wanną prysznica tryska całkiem imponujący deszcz.

 

Mimo że sitko ma rozmiar talerza, ani jedna kropla wody nie spada na posadzkę wokół wanny. Przez cieniutkie szybki w oknach, zabarwione na fiołkowo i słomkowo, do łazienki wślizguje się słońce. Błyszczą chromowane rurki 100-letniej instalacji. - Proszę dotknąć. Grzejnik jest ciepły- zachęca przewodnik.

- Brytyjski patent z początku wieku. To Anglicy wymyślili, że na kaloryferze można suszyć ręczniki.

Gięta wanna wygląda wdzięcznie; trudno uwierzyć, że waży blisko 400 kg! Jest częścią kompletu, składającego się z dwóch umywalek na postumentach, bidetu i ceramicznej miednicy o kształcie przypominającym poidło dla koni? Słoni? - A do czego to? - pytają turyści. A przewodnik tłumaczy: - Do regeneracji części ciała szczególnie narażonych na odbicia i otarcia w trakcie konnych przejażdżek. Porcelitowy komplet przyjechał do Czochy z Anglii, w czasach, gdy podatni na nowinki niemieccy arystokraci zaczęli nieśmiało instalować w swoich pałacach pokoje kąpielowe.

Zamkowa łazienka miała dużo szczęścia. Przetrwała dwie wojny, wyzwolenie i pochód zjednoczonych sił polsko-radzieckich przez Dolny Śląsk (który - jak wiadomo - bezlitośnie traktował poniemieckie zabytki). Zaliczyła kilka dekad panowania na zamku Sił Zbrojnych PRL, a nawet transformację ustrojową. Dziś znajduje się pod opieką konserwatora zabytków; dyrektor zamku potrzebuje jego zgody na każdą drobną naprawę. Musi słać oficjalne pismo, gdy chce wypełnić wykruszoną fugę w szczelinie między ręcznie szkliwionymi kafelkami w kolorze kości słoniowej. Też z początku XX w.

Z łazienki można korzystać; wystarczy wynająć na noc przylegającą doń komnatę. Ta przyjemność kosztuje 600 zł, ale niewiele jest w Polsce miejsc, w których można nocować pod łożem z baldachimem, zaprojektowanym przez jednego z najbardziej rozchwytywanych architektów swojej epoki. Jedynym minusem noclegu w Komnacie Cesarskiej jest fakt, że trzeba wcześniej wstać. O 10 do dębowych drzwi puka pierwsza wycieczka.

Komnata to popisowe dzieło Bodo Ebhardta, zatrudnionego przez ostatniego właściciela Czochy, drezdeńskiego fabrykanta Ernesta von Gutschowa. Ebhardt był nie tylko architektem, ale też stylistą wnętrz, specjalistą od kreowania średniowiecznego wizerunku. Dostał zlecenie na generalną przebudowę zamku. Operacja, po której Czocha nabrała gotycko-renesansowego, romantycznego charakteru, kosztowała - podobno - zawrotne 4 mln marek (dla porównania: von Gutschow kupił zamek za 1,5 mln!). Komnata z łazienką została zaprojektowana specjalnie dla ówczesnego cesarza Niemiec (do wizyty, niestety, nie doszło). Jest w całości wyłożona ciemnym drewnem i umeblowana sprzętami z początku XX w. Mebli było więcej, jednak po zakończeniu II wojny światowej władza centralna zdecydowała, że Czocha musi się podzielić z innymi zamkami-muzeami w Polsce. Tak więc tapicerowane skórą krzesła trafiły na przykład do Malborka!

Na szczęście nikt nie zdemontował łóżkowej pułapki, wbudowanej w łoże z baldachimem, która zdaniem przewodnika służyła do pozbywania się mało kreatywnych kochanków. Nikt nie wytłukł kryształowych luster w garderobie (po ich rozłożeniu można się poczuć jak w słynnej lustrzanej scenie z "Wejścia smoka"). Przetrwały przepiękne witraże ze znanej pracowni Eduarda Stritta, wkomponowane w szprosowane okna. Działają oryginalne ebonitowe pstryczki, a między poduszkami z tafty, rozrzuconymi niedbale po łóżku, leży 100-letni mosiężny termofor. Wszystkiego można użyć. Dotknąć. Każdą rzecz pogłaskać. Sprawdzić jej fakturę. - U nas nie ma tabliczek "nie dotykać" - mówi przewodnik. - Zamek Czocha żyje.

Zwiedzanie obejmuje nie tylko Komnatę Cesarską z blisko 100-letnią łazienką, ale też pokój ostatniego właściciela, Salę Rycerską z imponującym kominkiem, najstarszą, bo 700-letnią, Salę Marmurową, bibliotekę z sekretnym przejściem i wieżę, z której widać wszystkie wnętrzności zamku - między innymi dziedziniec ze Studnią Niewier-nych Żon, służącą do dyscyplinowania małżonek, które wykorzystywały nieobecność panów i władców na zamku do zaspokajania swoich zachcianek.

Most w Kłodzku Most w Kłodzku Most w Kłodzku/Fot. Anna Olej-Kobus i Krzysztof Kobus/TRAVELPHOTO

Kłodzko. Najstarszy kamienny most w Polsce

Kłodzko. Najstarszy kamienny most w Polsce

Przetrwał zawał w latach 60., gdy część kłodzkiej Starówki nagle zapadła się pod ziemię. Przetrwał powódź z 1997 r., która zostawiła w mieście widoczny do dziś ślad - wilgotną kreskę na wysokości pierwszego piętra. Jakim cudem? Nie wiadomo - może dzięki obecności Jana Nepomucena, opiekuna mostów. Gdy wielka fala na Nysie uderzyła w średniowieczny most w Kłodzku, posąg świętego, stojący na balustradzie, ani drgnął.

O gotyckim moście św. Jana mówi się, że jest miniaturką praskiego mostu Karola. Zgadza się, tyle że most w Kłodzku powstał wcześniej niż ten w Pradze. Dokładnie: między 1281 a 1390 r.

Do konstrukcji obu przepraw (kłodzkiej i praskiej) wykorzystano tysiące jaj. Na czas budowy mostu Gotyckiego mieszkańcy okolicznych wsi wstrzymali się od spożywania jajecznicy, wszystkie jajka dostarczając do Kłodzka. Dwoje urzędników rozdzielało białka od żółtek. Białka trafiały do zaprawy, płynne żółtka oddawano. Były sprzedawane potem na łyżki.

Kamienno-białkowa przeprawa ma około 50 m; to raczej spacerowa kładka niż most. Jest zgrabnie przerzucona nad Młynówką, wyłożona brukiem i - podobnie jak praski krewniak - udekorowana figurami, ufundowanymi przez bogatych mieszkańców Kłodzka. Jan Nepomucen, etatowy święty od powodzi, sąsiaduje tu ze św. Franciszkiem Ksa-werym, nieustraszonym misjonarzem, którego zadaniem było chronić Kłodzko przed morowym powietrzem.

Kłodzka apteka "Pod Murzynem" to najstarszy przybytek farmacji w Polsce. Działa od 1388 r.! To tutaj w 1892 r. opatentowano miksturę na żołądek nazywaną balsamem jerozolimskim, która jest dziś leczniczym hitem ojców bonifratrów.

Murzyn z nazwy stoi w oknie apteki, ten sam od przynajmniej 300 lat. Secesyjne umeblowanie - dębowe szafy i kryształowe żyrandole - pochodzi z początku XX w.

Zabytkowy parowóz Bieszczadzkiej Kolejki Leśnej Zabytkowy parowóz Bieszczadzkiej Kolejki Leśnej Zabytkowy parowóz Bieszczadzkiej Kolejki Leśnej/Fot. Anna Olej-Kobus i Krzysztof Kobus/TRAVELPHOTO

Bieszczady. Najstarsza trasa wąskotorówki w Polsce

Bieszczady. Najstarsza trasa wąskotorówki w Polsce

Chłodny letni poranek, kłaczki mgły fruwają nad zrudziałą trawą. Spocona, czarno-czerwona lokomotywa z sześcioma wagonikami powoli wtacza się przed budynek malutkiej stacji w Majdanie. Pasażerowie rozsiadają się na drewnianych ławkach, pod nogami upychają koszyki z wiktuałami, które rozpakują, gdy przyjdzie pora na piknik. Gwizd, para buch, koła w ruch! Odjazd! Ciuchcia przeciska się przez knieję aż do Balnicy. Tam, niedaleko granicy ze Słowacją, w skromnej kuchni mieszkających przy torach bieszczadników będzie można wypić kubek transgranicznej herbaty.

Bieszczadzka ciuchcia, zbudowana do transportu drewnianych bali z leśnych wyrębów do tartaków, turystów wozi dopiero od kilku lat. Choć toczy się po torach (podkłady i szyny z przełomu XIX i XX w.!) z prędkością 10 km/h, godzina w wagoniku przerobionym z dawnej węglarki mija błyskawicznie.

Z Majdanu można pojechać do Przysłupia, Woli Michowej i do Balnicy. Kolejka kursuje regularnie w lipcu i sierpniu. Przez pozostałą część roku wyjeżdża tylko na specjalne zamówienie; można też dołączyć do grupy zorganizowanej, trzeba tylko odpowiednio wcześniej się zapowiedzieć: Fundacja Bieszczadzkiej Kolejki Leśnej, tel. 13 468 63 35, www.kolejka.bieszczady.pl.

Słup drogowy w Koninie Słup drogowy w Koninie Słup drogowy w Koninie/Fot. Anna Olej-Kobus i Krzysztof Kobus/TRAVELPHOTO

Konin. Najstarszy znak drogowy w Polsce

Konin. Najstarszy znak drogowy w Polsce

Łatwo go przeoczyć. Zasłonięty lipami i kasztanowcami, obrósł mchem i upodobnił się do sąsiadujących z nim pni drzew. Na dodatek wcale nie przypomina znaku drogowego, raczej kamienny wałek do ciasta, długi na 2,5 m, jednym końcem wbity w ziemię, na którym ktoś kiedyś, starannie dobierając litery, wyżłobił łaciński napis:

Roku wcielenia Pana naszego 1151

Do Kalisza z Kruszwicy tu prawie punkt środkowy

Wskazuje ta formuła drogi i sprawiedliwości

Którą kazał uczynić komes palatyn Piotr

I starannie też przepołowił tę drogę

Abyś by go pamiętny racz każdy podróżny

Modlitwą prosić łaskawego Boga.

(tłum. Krzysztof Dunin-Wąsowicz)

Słowa układają się w komunikat czytelny dla średniowiecznego wędrowca. Ten, znużony przemieszczaniem się między grodami kiełkującej Wielkopolski, musiał z zadowoleniem witać słup. Dzięki niemu wiedział, że nie zabłądził i że jest dokładnie w połowie drogi między Kruszwicą a Kaliszem.

Słup stał kiedyś na placu Zamkowym w Koninie, w 1828 r. przeniesiono go na skwer pod kościołem św. Bartłomieja. Dziś wyznacza on początek szlaku romańskiego.

Pręgierz w Bystrzycy Kłodzkiej Pręgierz w Bystrzycy Kłodzkiej Pręgierz w Bystrzycy Kłodzkiej/Fot. Anna Olej-Kobus i Krzysztof Kobus/TRAVELPHOTO

Bystrzyca Kłodzka. Najstarszy pręgierz w Polsce

Bystrzyca Kłodzka. Najstarszy pręgierz w Polsce

350 cm wzrostu, szczupła, sztywna sylwetka, wykończona kołnierzem i bezlitosny napis wykuty na czole: "Deus impios punit", czyli "Bóg ukarze niegodziwców". Tak wygląda najstarszy zabytek karnej jurysdykcji w Polsce - pręgierz w Bystrzycy Kłodzkiej.

Pręgierz postawiono w 1566 r., żeby przykładnie karać wszystkich tych, którzy na karę zasługiwali. Karano za czyny złodziejskie, czyny lubieżne, a nawet za bezczynność, zwłaszcza tę połączoną z włóczęgostwem. Nie zawsze kontakt z pręgierzem kończył się chłostą; wystarczającym upokorzeniem było zakucie w metalowe kółka i przymusowy wielodniowy postój w centralnym punkcie miasteczka na oczach tłumu.

Bystrzycki pręgierz był kilkakrotnie przenoszony z miej­sca na miejsce. Najpierw stał na Rynku. Na początku XVIII w. został jednak - być może ze względu na ponurą fizjonomię - wyparty z tej lokalizacji przez dekoracyjny barokowy pomnik Trójcy Świętej i przeniesiony w bardziej odpowiednią okolicę, czyli pod strażnicę miejską. Tam stał aż do 1813 r., gdy trafił na Mały Rynek, gdzie stoi do dziś.

W Polsce przetrwało wiele zabytków średniowiecznego (i późniejszego) sądownictwa. Najwięcej znajduje się na Dolnym Śląsku, słynącym z wyśrubowanych standardów moralnych i skuteczności organów ścigania. W Wojcieszowie, Złotnikach Lubańskich i Mościsku zachowały się kamienne szubienice, które były wykorzystywane głównie do wykonywania wyroków śmierci na złoczyńcach. Złodziejki i morderczynie ścinano albo zakopywano żywcem.

Na ścianach ratusza we Wrocławiu i kościoła Mariackiego w Krakowie można wypatrzeć tzw. kuny, czyli wykute w żelazie obroże, wmontowane na stałe w mury. Metalowym uściskiem, połączonym z wystawieniem na widok publiczny, karano głównie złodziei i żony zdradzające mężów.

Na wielu polskich zamkach zachowały się katownie, czyli średniowieczne sale przesłuchań. Na zamku Grodno można oglądać buciki hiszpańskie, w Gniewie straszliwe krzesło czarownic, a w Niedzicy skomplikowane urządzenie do bolesnego rozciągania. W Paczkowie przetrwał XVIII-wieczny Dom Kata - budynek o tak wdzięcznej architekturze, że trudno uwierzyć, iż mieszkał w nim przedstawiciel tej ponurej profesji.

Muzeum Dawnych Tortur (część Muzeum Ziemi Lubuskiej) w Zielonej Górze jest dumnym posiadaczem rzadkiego urządzenia resocjalizacyjnego, jakim są kamienie hańbiące. Jedyny komplet w Polsce składa się z dwóch połączonych łańcuchami głazów (ok. 15 kg każdy) z wyrzeźbionymi kobiecymi twarzami. Urządzenie było zawieszane na szyi paniom, które dawały zbyt silny upust swoim emocjom w miejscach publicznych, np. swarliwym przekupkom.

Źródło: "Super Polska. Vademecum rekordów i ciekawostek" Marta Sapała, Anna Olej-Kobus, Krzysztof Kobus - Wydawnictwo Carta Blanca

Więcej o: