Choć w Polsce miejsc do raftingu jest jak na lekarstwo, nie znaczy przecież, że nie ma ich wcale. Do tej pory ten sport ekstremalny największą popularność zdobył w Stanach Zjednoczonych. Większość szlaków raftingowych, uznawanych za najlepsze na świecie, znajduje się właśnie w Ameryce Północnej. Jednak by jechać do Stanów Zjednoczonych trzeba mieć potężny budżet i o wiele więcej czasu niż jeden weekend. Namiastkę raftingu możemy odnaleźć w Pieninach, wybierając się nad Dunajec - jedną z piękniejszych krajobrazowo rzek w Polsce, która znajduje się częściowo na granicy ze Słowacją. Na odcinku, na którym przepływa przez Pieniny, w okolicy Krościenka i Szczawnicy, Dunajec tworzy malowniczy przełom. Rzeka otoczona jest wysokimi na kilkaset metrów skałami wapiennymi i co jakiś czas gwałtownie opada, przyspieszając nurt. Dzięki temu pojawiają się większe fale i biała piana, która dynamicznie porywa w dół rzeki pontony i tratwy. Okiełznanie dzikiej rzeki dostarczy dzikiej satysfakcji. Na ponton może wsiąść w zasadzie każdy. W międzynarodowej, sześciostopniowej skali trudności, spływ Dunajcem oceniono jako pierwszy poziom ("ZWC WW-I"). Oznacza to, że jest to szlak dla początkujących, ale wymagana jest opieka kogoś, kto w takich spływach jest doświadczony. Pierwszy poziom skali to rzeki górskie o dość silnym prądzie, których trudności wynikające z charakteru rzeki są łatwe do rozpoznania. Dodatkowo, nie ma utrudnień w postaci wystających, dużych kamieni, dzięki czemu fale są dość regularne.
W Polsce nie występują górskie rzeki, które osiągają najwyższy, szósty stopień trudności. "Najtrudniejszą" rzeką (poziom ZWC WW-V) jest Kamienna, na odcinku bezpośrednio powyżej Szklarskiej Poręby - poziom piąty uznawany za nadzwyczajnie trudny. Na tym szlaku raczej rezygnuje się ze spływu pontonem lub tratwą na rzecz kajaków. Kamienna jest dostępna tylko dla bardzo zaprawionych kajakarzy. Ten przedostatni poziom trudności określa nurt rzeki jako bardzo szybki, z dużymi progami i nieregularnymi falami. Spływ jest niezwykle niebezpieczny, ponieważ na tym odcinku praktycznie nie ma możliwości zatrzymania się. Kajakarze przygotowujący się do spływu zawsze robią rozpoznanie z lądu. Rwący nurt może na doskonale znany komuś szlak nanieść kamieni czy pni drzew, które powodują wzrost niebezpieczeństwa.
Mniej doświadczeni kajakarze powinni zrezygnować z tego szlaku, a wybrać się na Dziką Orlicę. Najlepszym miejscem na spływ Dziką Orlicą jest odcinek z Mostowic do Lesicy. Rzeka na tym odcinku wyznacza granicę polsko-czeską, dlatego by uniknąć późniejszych problemów, powinno się zdobyć zgodę straży granicznej. Strażnice znajdują się w Lasówce i Lesicy. Dodatkowo, powinno się unikać dobijania do czeskiej strony brzegu. Ten odcinek jest uznawany za "dość trudny". W międzynarodowej skali trudności oznaczony jest stopniem drugim, więc nie jest przeznaczony dla osób niedoświadczonych. Na trasie napotkać można różne przeszkody: kamienie w nurcie, nagłe spadki, a także szypoty, czyli płytkie i wartkie odcinki, często zmieniające się w małe wodospady. Na przepłynięcie tego odcinka trzeba zarezerwować sobie co najmniej trzy godziny. W Polsce jest wiele biur podróży, które organizują tego typu spływy, a program kilkudniowej wyprawy ich właściciele są w stanie zorganizować na życzenie.
To aż 90 metrów nad ziemią. Z nogami przypiętymi do elastycznej liny, patrząc w dół, trzeba czekać, aż instruktor odliczy i krzyknie hasło "bungee!". Ci, którzy skakali na bungee twierdzą, że to uczucie jest niezapomniane i nie do powtórzenia. W Polsce również można przeżyć tego typu ekstremalne doznania. Z tak dużej wysokości można skoczyć w dwóch miastach: w Warszawie i Zakopanem. W obu miejscach skok na bungee kosztuje 120 złotych. Dodatkowo otrzymuje się opiekę instruktora, który ma wszelkie niezbędne certyfikaty uprawniające go do organizowania tego typu skoków. Instruktor jednocześnie staje się naszym fotografem - po skoku śmiałek otrzyma serię zdjęć ze swojego wyczynu.
Większość osób nie może zdecydować się na skok na bungee nie z powodu wysokości, ale strachu przed pęknięciem liny. Niewiele z nich jednak wie, że jest to prawie niemożliwe. Specjalna lina do bungee musiałaby zostać rozciągnięta co najmniej 7 razy, by zostać przerwana. Obciążenie przy jednym skoku wynosi od 1,5 do 2. Jeśli przeszkodą nie jest lina, tylko to, że ktoś nie jest na tyle odważny, by skoczyć sam, może przyjść z drugą osobą i skoczyć w parze.
Po wylądowaniu na ziemi, można ponownie wzbić się w powietrze - tym razem nad polskim morzem. Tam chętni mogą posmakować coraz popularniejszego w Polsce kitesurfingu. Sport ten, zwany także kiteboardingiem, zawiera w sobie elementy większości znanych sportów wodnych - windsurfingu, snowboardingu i wakeboardingu. W kitesurfingu wykorzystuje się siłę latawca napędzanego wiatrem do poruszania się na desce po wodzie. Latawiec zastępuje tradycyjny żagiel, a jego stosunkowo niewielki rozmiar daje olbrzymie możliwości. Opanowanie podstaw tej sztuki dzięki dobremu instruktorowi zajmuje kilkanaście godzin. By uprawiać kite nie trzeba spełniać wyjątkowo restrykcyjnych norm sprawności fizycznej, ponieważ zapanowanie nad deską i latawcem nie jest wcale trudne. Kitesurferzy mówią przede wszystkim o tym, że latawiec daje im poczucie siły, wrażenie ujarzmiania wręcz natury. Mimo, że nauka tego sportu nie jest trudna, nie należy się do tego zabierać na własną rękę. Doświadczony instruktor dobierze odpowiedni do naszego ciała i umiejętności sprzęt, wytłumaczy wszystko, co dotyczy wiedzy teoretycznej z zakresu sprzętu i wykorzystania siły wiatru. Miejsc do latania w Polsce jest kilka, jednak najpopularniejszą bazą kitesurferów jest przede wszystkim Hel. Latem najwięcej wyboru spośród każdego rodzaju kursów kite'a mamy w Chałupach. W zależności od szkoły kitesurfingowej, ceny potrafią się bardzo wahać. Jednak przeciętny, dwudniowy kurs, na którym można nauczyć się podstaw, kosztuje około 500 zł. Przy wyborze miejsca do odbycia kursu, warto zorientować się, czy szkoła należy do International Kiteboarding Organization (IKO). Każdy, kto ukończy kurs w jednej z takich renomowanych szkół kitesurfingu otrzyma certyfikat określający poziom jego umiejętności. Na jego podstawie kursant może podjąć dalsze szkolenie w każdej tego typu szkole na świecie. Ukończenie kursu wiąże się także z rejestracją kursanta w bazie IKO. Dodatkowo, taki papierek ułatwi zadanie sprzedawcy, u którego będzie się chciało dokonać później zakupu sprzętu. To, czego jest w stanie dokonać kiter po opanowaniu wszystkich podstaw, wygląda naprawdę spektakularnie. Kiterzy wyskakują na kilkanaście metrów w górę, kręcą się i wiją pod latawcem, po czym "wykręcają" takie triki, których nazwy aż ciężko wymówić, np. frontmobe pass - ta ostatnia to sztuczka, którą w Polsce potrafi zrobić tylko kilka osób.
Wzbić można się jeszcze wyżej niż na latawcu do kite'a. Nie trzeba przechodzić kilkudniowych szkoleń, by się czegoś nauczyć, nie trzeba rozmasowywać zakwasów i poobijanych kolan. Po zaledwie 15 minutowym, ekspresowym kursie, jest się już gotowym do skoku ze spadochronem. Oczywiście bez ryzyka, bo w tandemie - czyli z przypiętym do pleców instruktorem. Mimo, że szybki kurs skakania na spadochronie "na sucho" jest tak krótki, nie ma możliwości, by coś mogło później przestraszyć lub zaskoczyć w powietrzu. Nie wydarzy się nic, na co pasażer nie będzie przygotowany. Skoki wykonywane są zazwyczaj z wysokości około 4 tysięcy metrów. Zapisać się na taki skok można w różnych miejscach w Polsce. W pobliżu Warszawy można między innymi spróbować takiej dawki adrenaliny na lotnisku Chrcynno, którego właścicielem jest Aeroklub Warszawski. Znajduje się ono niedaleko Nasielska, 45 kilometrów od stolicy. Za jeden skok trzeba zapłacić 600 zł. Dodatkowo, jeśli chce się mieć pamiątkę w postaci zdjęć i filmu, trzeba dopłacić jeszcze 250 zł. Po wylądowaniu pasażer tandemu dostaje płytę DVD z nagraniem nie tylko skoku i lądowania, ale także całego przygotowania i szkolenia. Aeroklub Warszawski nie jest oczywiście jedynym miejscem, gdzie możemy taki skok wykupić. Szkoła spadochronowa Sky Dive, której siedziba jest we Włocławku, również organizuje skoki w tandemie w tej samej cenie. We Włocławku znajduje się ich baza, ale skoki organizują w całej Polsce, między innymi w Płocku, Toruniu, Łodzi, czy Zielonej Górze. Jeśli chodzi o ceny skoków w tandemie, to zazwyczaj w każdym miejscu jest to wydatek w wysokości 600 zł. Warto co jakiś czas zaglądać na strony aeroklubów, bądź szkół spadochronowych - często umieszczają bardzo atrakcyjne cenowo promocje. Gdyby ktoś po pierwszym skoku poczuł ten klimat i zechciał zostać samodzielnym skoczkiem, może przebyć pełne szkolenie. Obejmuje ono część teoretyczną, praktyczną i oczywiście kończy się egzaminem. Koszt uzyskania certyfikatu skoczka to około 4000 zł.
Weekend czerwcowy można spędzić bardzo aktywnie i sportowo. Jeśli marzą się komuś wędrówki górskimi szczytami, wolne dni można poświęcić na kurs wspinaczki skalnej. Jest to pierwszy etap do zdobycia niezbędnej wiedzy i umiejętności do wkroczenia na wyższe, tatrzańskie już, szlaki. W Polsce jest wiele szkół wspinania, które oferują różnego rodzaju kursy. Ważne, by ten, na który chcemy się wybrać, spełniał normy i zawierał wszystkie punkty programu zalecanego przez Polski Związek Alpinizmu (PZA). Ten, który uczy wspinaczki skalnej jest najbardziej kompleksowym rodzajem kursu. Szkolenie obejmuje zazwyczaj około 6-7 dni zajęć praktycznych i teoretycznych. Dzięki niemu można dokładnie zapoznać się ze sprzętem wspinaczkowym i wszelkimi kwestiami bezpieczeństwa. Instruktorzy będą tłumaczyć, jak wykonywać specjalne węzły, jakie są metody asekuracji i budowy stanowisk asekuracyjnych. Część kursu poświęcona powinna także być umiejętności udzielania pierwszej pomocy osobie, która uległa wypadkowi na wysokości. Cały kurs kończy się egzaminem. Zdany egzamin to warunek niezbędny, by podjąć się ewentualnie przejścia na wyższy poziom, czyli kurs tatrzański. W zależności od terminu ceny za taki kurs wahają się między 700 a 850 zł. Taką cenę na przykład oferuje szkoła Climbing&Adventure, z siedzibą w Krakowie. Wszelkie wyższe etapy wspinaczki, w tym przede wszystkim kurs taternicki, można odbyć w samym PZA. Ma on swój centralny ośrodek szkolenia w budynku nazywanym "Betlejemka". Znajduje się on na Hali Gąsienicowej w Tatrach (dojście do Hali z Kuźnic w Zakopanem).
W Polsce czas można spędzić aktywnie w powietrzu, wysoko w górach, w wodzie, a także pod wodą. Nic nie może się równać z chwilami spędzonymi pod wodą w poszukiwaniu wraków zatopionych statków. Słowo "wrak" na każdego nurka działa elektryzująco. Safari nurkowe można sobie zorganizować w wielu miejscach w naszym kraju i w jego bliskim sąsiedztwie. Często na takim safari można trafić na wrak bombowca z okresu drugiej wojny światowej, czy nawet na zatopiony czołg. W morzu Bałtyckim jest zatopionych wiele statków. Jednym z najchętniej odwiedzanych pod wodą statków jest prom Jan Heweliusz. Zatonął w styczniową noc 1993 roku, w trakcie podróży ze Świnoujścia do szwedzkiego Ystad. Była to największa tragedia z udziałem polskiego statku w czasie pokoju w historii. Zginęło wtedy aż 55 osób. Wrak Heweliusza znajduje się około 15 mil od niemieckiej wyspy Rugia. Z kolei Rugia oddalona jest od Świnoujścia o niecałe 100 kilometrów. Wrak statku jest doskonale zachowany - można obejrzeć śruby i stery, maszynownię, a także miejsce, gdzie znajdował się mostek kapitański. Innym, bardzo ciekawym miejscem do nurkowania, jest Zatoka Gdańska. Znajduje się tam wrak "bolszoj ochotnik" - "Groźny" - duży ścigacz okrętów podwodnych radzieckiego projektu, który znajdował się w polskiej marynarce wojennej od 1957 roku. Gdy wyszedł ze służby, został zatopiony niedaleko Jastarni na głębokości 18 metrów, z przeznaczeniem do szkolenia wojskowych płetwonurków.
"Zwiedzać" wraki można także na Pojezierzu Mazurskim. W jeziorze Mamry na głębokości 33 metrów znajduje się Arabella - dawny holownik, przerobiony w późniejszym czasie na jacht żaglowy. Gdy zardzewiała już jednak na dobre, przekazano ją nurkom z Giżycka, którzy zatopili ją na dnie jeziora. Teraz stała się jedną z atrakcji turystycznych. Jak wiadomo, zanim ktoś zabierze się za wrakowe safari, musi nabyć odpowiednie uprawnienia. W Polsce jest wiele miejsc, gdzie można zdobyć papiery dla uprawnionych nurków. Między innymi w giżyckim Mazurskim Centrum Nurkowym można odbyć podstawowy kurs płetwonurkowania P1. Pięciodniowe szkolenie wraz z zakwaterowaniem kosztuje 1000 zł.