-
-
-
-
-
... i kto by pomyślał , że w połowie lat 80-tych jako fotograficzny piewca " industrialu " z analogową " Prakticą " u boku ; byłem uznawany za dziwaka , wywrotowca tudzież turpistę ... a trzeba zaznaczyć , iż nie było wówczas wielu " elektrycznych " udogodnień jakie przyniosła epoka cyfrowa z internetem w roli głównej . Zatem była to zupełna partyzantka niejednokrotnie wymagająca solidnej kondycji gdy przyszło
nagle " skonfrontować się " z nadgorliwym panem stróżem ; czasem do pomocy stosowano jakiegoś krewkiego pieska i trzeba było po prostu
sp......ć w tempie olimpijskim ;)
Jakże miło wspominam moją eskapadę do kamieniołomu w Czatkowicach i pozdrawiam pana stróża wraz z pieskiem . Chyba miałem wówczas " życiówkę " w biegu na setkę ....
To cieszy , iż Młodzież kultywuje tę wyklętą " tradycję " bo i prawdziwego , surowego " industrialu " niestety jest coraz mniej .... -
-
-
Też jestem urban exploratorem. W swej karierze mam zaliczone kilka miejsc. Miejsca, które zwiedziłem, były dość niebezpieczne - a to mogło się zawalić, a w tym miejscu mógł ktoś przebywać.
Wszystkie miejsca, które zwiedzałem/planuję zwiedzić, można znaleźć na stronie forgotten.pl (na której to jestem znany jako "Autumn81702" - chciałem dać tą nazwę jako login na gazeta.pl, ale niestety coś z tą nazwą było nie tak, bo w ogóle nie chciało mnie zarejestrować :P).
Zdjęcia z moich wypadów można znaleźć na blogu: opustoszale.blogspot.com
Dodam, że nie mam ze sobą osprzętu takiego jak liny, sprzęt wspinaczkowy, kamuflaż i buty... wręcz przeciwnie. Na wyprawy chodzę bez lin, sprzętu do wspinaczki, w zwykłych ciuchach. Zwiedzając te miejsca zawsze tykało mi serce niczym bomba zegarowa (skąd wiesz, czy nagle nie wyskoczy na ciebie żul). Po prostu na osprzęt i ubiór mnie na razie nie stać.
Pozdrawiam wszystkich fanów Urbexu.
Aby ocenić zaloguj się lub zarejestrujX
zewszad_i_znikad
Oceniono 31 razy 15
Fascynujące. Ja uprawiam sport zwykle mniej niebezpieczny, ale też nietypowy: skoczniołazostwo, czyli zwiedzanie skoczni narciarskich. Po latach podchodzę już do tego mocno "ilościowo" i weszłam na 242 skocznie. Na szczycie Wielkiej Krokwi czy Holmenkollen było mnóstwo turystów, ale pewnie większość nie słyszała o skoczniach w takich miejscowościach jak Buchenberg, Luetzel (Niemcy), Pellizzano (Włochy), Elva (Estonia)... Ja zaliczam każdą skocznię, co jakiej mi się uda dobrać. Ale "specjalistycznego sprzętu" nie mam i zdarzyło mi się już musieć się wycofać, bo np. śliskie zbocze groziło upadkiem (z tego powodu zaliczyłam tylko mniejszą skocznię we wspomnianym Pellizzano, nie ryzykowałam wchodzenie wyżej). Jeszcze częściej zdarza się, że skocznia jest "skutecznie zamknięta" - odrózniam to od "zwykłego" zamknięcia dającego się obejść. ;) Na nieistniejącą już skocznię w Tatranskiej Lomnici można było bez trudu wejść przez okno na dole wieży, skocznia w Strzyżowie ma rozebrane schody, ale można bezpiecznie wejść po rozbiegu, na większej skoczni w Scheibenbergu trafiłam na zamkniętą bramkę, ale "obeszłam" ją na zewnątrz konstrukcji - w drodze powrotnej mała przygoda: noga mi się obsunęła i spadłam z wysokości ok. metra w śnieg. Ale np. w Zadovie (Czechy) albo na większej skoczni w Oybinie musiałam pocałować klamkę i poprzestać na zrobieniu zdjęć z dołu.
Przy tym wcale nie jestem sprawną osobą, mam astmę wysiłkową, nadwagę (ważę ok. 90 kg... słodycze, ech...) i uszkodzone po urazach kolana (za to mocne mięśnie nóg). Ale i tak zwiedzam skocznie, bo po prostu je kocham. Najpierw to było pragnienie wejścia, popatrzenia i lubowania się Straszną Myślą "Jak oni to robią???" (swoją drogą jestem z Warszawy, do tego roku ;((( była tu skocznia, którą "zaliczyłam" niemal przypadkowo dopiero w 2006 r. - ale w '91 r. pierwszy raz stałam pod nią, wtedy jeszcze całą, popatrzyłam w górę i tak właśnie pomyślałam...), ale potem zachwyciła mnie architektoniczna strona skoczni. Gdybym miała wybrać to, co najbardziej kocham w skoczniach i co najbardziej mnie pobudza do zalicznia nowych, to chyba to: każda skocznia jest inna!